... czyli sens życia w Oslo i na emigracji.
Ponieważ, jak mówią niektórzy (nie żartuję, naprawdę tak mówią): mieszkam w zimnym drogim kraju, nie mam niczego i nie mam nawet chłopaka, to generalnie sama czasem się zastanawiam, jaki sens ma moje życie. Ten weekend przypomniał mi o kilku rzeczach: małe kotki, relaks nad morzem i wydawanie pieniędzy (dużo pieniędzy, nie takie tam na bułki i marchewkę).
O ile pierwsza (1.) wprawia mnie w stan euforii, druga (2.) błogiego spokoju i pogodzenia ze światem, trzecia (3.) wywołuje drgawki. Zwłaszcza, że wiązała się z wymianą przedniego hamulca w moim boskim rowerze i była spowodowana moją własną głupotą. Dlatego będę rozwodzić się tylko nad dwoma pierwszymi, a potem pójdę jeść czekoladę na pocieszenie.
1. Moja koleżanka z kursu norweskiego jest idealnym przykładem osoby, która tworzy swoje życie, jakby układała puzzle albo budowała coś z klocków. Kawałek po kawałeczku jest coraz piękniej. Teraz właśnie przyszedł czas na kolejny kawałek układanki - małego kotka. Ofelia ma co prawda kłopoty z żołądkiem i strasznie pruka, ale nie widać tego na zdjęciach:
2. Ja ostatnio nieco rozwaliłam swoją życiową układankę (przy okazji - rozwaliłam też moje piękne białe okulary), no i muszę znaleźć nowe mieszkanie, ale oddaję się małym przyjemnościom - kąpiel na Tjuvholmen :) i branżowa prasa.
Plus porcja niezwiązanych tematycznie foticzek:
 |
pan ma na nogach wiadra od mopa zamiast kaloszy :) |
 |
kot sąsiadów, którego nic nie obchodzę |
 |
... i który ode mnie ucieka! |
 |
wyborcza kiełbasa prawicy |