wtorek, 19 listopada 2013

BCN

Ponieważ jest zimno i dziadowsko, czas powrócić wspomnieniami do momentu, kiedy w Oslo było zimno i dziadowsko, a w Barcelonie 28 stopni + słońce + radosne dziewczyny + jeden radosny chłopak + sangria + masa dobrego żarcia.

To był wrzesień.
Morze było masakrycznie brązowe z pianką.
Cały czas chodziłam w moich ulubionych japonach (Paweł, jeśli chcesz, możesz je przejąć i reanimować pod skałą... :) ).
Nie pokazuję zdjęć z atrakcji turystycznych, bo i tak wszyscy wiedzą, jak wyglądają. Poza tym głównie jedliśmy i siedzieliśmy na plaży, więc i tak muszę tam wrócić, żeby obejrzeć wszystkie te zabytki nieco dokładniej.

Oto fotorelacja:



Można zjeść katalońską flagę

Beton

Nie omieszkałam odwiedzić kilku szpitali

5 E za wstęp. Mies przewraca się w grobie? A może nie.

H2O to podstawa :) Przeszłyśmy przez całe miasto.

Miro zadziwia detalami

Chinatown

Grafiti

Gigantyczny niepuszysty niemięciutki kotek

Tylko 5 E (zaoszczędzone na pawilonie Miesa)

:)

Krewni i znajomi królika pozdrawiają!

Mmmm :)

Yes yes yes

Yes! (czy Drodzy Czytelnicy potrafią powiedzieć, co to za organy?)

Chocolate + małe kalafiorki

Źródło radości i wszelkiej szczęśliwości.

Nie mogło obyć się bez ulewy

Danuta + Miro

3 królewny

Nie poddajemy się, zwiedzamy

Anne pokazała nam swój mały aparacik

Danuta + Barcelona

Idziemy nad morze!!!

Prawie jak wakacje...

Oczywiście najwięcej czasu spędzaliśmy na jedzeniu.

Anna jadła błoto :)

A Katrin morskie robaczki

Menu antykryzysowe

Ulubiony detal z BCN :)


A potem wróciłam do Oslo i było już tylko zimniej i mokrzej. Za to mogłam skąpać się w ropie naftowej i powdychać nieco gazu.
Pozdro zza małej wody!