
Nie jest tajemnicą, że przez jakiś czas pozostawałam nieco bezdomna i mieszkałam w hostelu na górce przy skrzyżowania autostrad, alternatywnie u Gośki i Marka. Powodem tego była moja niemożność zrobienia czegokolwiek w Norwegii, jako że nie mając fodselsnummeru (takiego naszego peselu) nie mogłam otworzyć konta w banku, podpisać umowy itd.
W krytycznym momencie zdarzyło się to, co prędzej czy później zdarza się każdej księżniczce... mianowicie zajechał książę na białym koniu (dalej zwany Marcinem).
Mamy dwa pokoje w amfiladzie + kuchnię + łazienkę w amfiladzie... jakkolwiek dziwnie to zabrzmi. Chodzi o to, że jest dostępna z korytarza i z sypialni.
Postanowiliśmy wyposażyć nasze boskie lokum klasykami z IKEI. Nic innego nie przyszło nam go głowy, ponieważ Marcin zamierzał zostać w Oslo tylko do niedzieli (czyli 3 dni), a ja nie miałam jeszcze wtedy pieniędzy. Mieliśmy mało czasu. Do tego zakupiliśmy pralkę. Na zdjęciach widzicie salon z sovesofa bedinge, czekającą na szanownych gości (bardzo wygodna).
Te sielskie dni upłynęły nam na skręcaniu mebli, spacerach i kupowaniu łyżek, talerzy, etc. Mieliśmy szczęście do świetnej pogody.
Więcej o miejscu, gdzie mieszkamy możecie dowiedzieć się tu: http://en.wikipedia.org/wiki/Fagerborg oraz tu: http://en.wikipedia.org/wiki/St._Hanshaugen.
Ponieważ przy okazji wynajmu mieszkanie mieliśmy okazję otrzeć się o wielki świat obrotu nieruchomościami w jednym z najdroższych miast świata, przy następnej okazji opowiem nieco o tym, co, gdzie, jak i za ile, a do tego troszkę o tym, jaka jest polityka rządu Norwegii dotycząca zapewniania dachu nad głową obywatelom (żeby nie mokli).
Tymczasem moje życie płynie powoli (bardzo powoli) i średnio ciekawie. Mam to szczęście, że jestem zafascynowana pracą i projektem, który przypadł mi w udziale. Spędzam więc w biurze długie godziny. Potem idę na siłkę, albo wracam na sovesofa bedinge, co jest nieco lamerskie i może nie powinnam się do tego przyznawać, ale takie są fakty. Ostatnie smutne jesienne dni zmusiły mnie do powtórki z klasyki: Indiana Jones, Gwiezdne Wojny i Lord of the Rings plus w ramach bonusu Woody Allen. Nie jest jednak tak, że spędzam czas bezproduktywnie. Studiuję książkę do norweskiego i gotuję. Oglądałam ostatnio zdjęcia z wizyty co poniektórych Czytelników w Tscharnowie, zainspirowana tym zrobiłam fryturę (norweską obleśną fryturę zamrożoną od razu w jakimś sosie, czego nie zauważyłam podczas zakupów) z kurczakiem w sosie śmietanowym (który wyszedł mi świetnie!). Brakowało mi wina, ale ponieważ jest koniec miesiąca (w tym miesiącu koniec miesiąca nadszedł szybko...), nie mogłam sobie pozwolić. Podejrzewam, że całą tę posuchę odbiję sobie w trakcie najbliższego pobytu na łonie ojczyzny.
Do poduszki czytam "When Money Dies" Adama F., fascynującą przypowiastkę o tym, co się dzieje, kiedy rząd zaczyna drukować pieniądze bez opamiętania. Autor opisuje przykład Republiki Weimarskiej - a dokładniej czasy mniej więcej od początków I wojny światowej do końca II wojny światowej. Książka napisana została bodajże w latach 70. w US of A, kiedy szalała hiperinflacja i nikt nie wiedział, co się dzieje i dlaczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz