czwartek, 30 sierpnia 2012

Zelektryzowana stolica

Oslo jest nie tylko stolicą Norwegii i stolicą drożyzny, ma też aspirację do bycia el-samochodową stolicą Europy. Zakup i rejestracja samochodu elektrycznego zwolnione są z podatku (który nie jest tu błahostką), ładowanie jest darmowe, parkowanie w mieście (do 16 h) także. Przy samym Aker Bryge otwarto wielki parking ze stacjami ładującymi.
Nie pozostaje niezauważona spora ilość małych samochodzików buddy, które generalnie są długie tak, jak zazwyczaj szeroki jest normalny samochód. Buddy są dwuosobowe, ale producenci zapewniają, że łatwo dopasować go do swoich potrzeb, montując przeróżnego rodzaju bagażniki i uchwyty na narty, rowery i inne bajery. Nie oferują bagażników na pasażerów.

W lokalnej prasie reklamuje się Think City (żółty), czyli kolejny miejski samochodzik.

Największym wypasem są oczywiście elektryczne samochody sportowe, czyli Tesla (czerwony - oczywiście)!

Dziś podczas lunchu pojawiło się pytanie - dokąd właściwie można pojechać samochodem elektrycznym? Niedaleko - średnio i latem samochodzik ten ma zasięg ok 160 km, a ładowarek poza miastem jak na lekarstwo. Jednak jest miejsce, do którego można... popłynąć! Dania! Dania także się elektryzuje. Jedyny kraj, jak dotąd, do którego można wybrać się na zwiedzanie sportowym Teslą.

Porzućcie BMW i Skody! Zmieniamy samochody!

środa, 29 sierpnia 2012

Drugi tydzien!

To już drugi tydzień w Oslo! W sumie niewiele się zmieniło od mojego przyjazdu...

Ale z tego, co się zmieniło:
1. Pogoda. Jest zimniej i pada. Ale w przyszłym tygodniu ma powrócić lato.
2. Musiałam dokupić kilka sztuk odzieży.
3. Rozpoczęłam poszukiwania siłowni idealnej.
4. Gosia poleciła mi jedną z najlepszych kawiarni w Oslo (jeśli nie najlepszą?) i mam nadzieję, że ktoś zabierze mnie tam na randkę... z tym, że ten ktoś ma teraz obsesję na innym niż kawa punkcie. Na wypadek, gdyby ktoś chciał wpadać, wybierzemy się!
5. Właśnie, Marcin zafiksował się na sprzęt rowerowy odpowiadający norweskim warunkom i naszym planom podboju. Ku zdziwieniu niektórych i konsternacji innych, zachwyca się 29". Postanowiłam zostać na weekend w Oslo i odwiedzić kilka sklepów rowerowych w poszukiwaniu doskonałości.
6. Dowiedziałam się, gdzie najlepiej zapisać się na norweski. Potrzebuję tylko d-nummeru.

W pracy zasadniczo bez zmian, pracuję głównie nad szpitalem i pawilonem, który ma mieścić kantynę dla pracowników i studentów. Dobrze się bawię. Najlepszy kontakt mam z bezpośrednimi sąsiadami: Vebjornem i Rachel, potem Miquelem i Dovile.
Zauważyłam też, że nikt nie zagląda na fejsa w godzinach pracy. Dziwne i tajemnicze...

Zostaję w pracy długo, bo... i tak nie za bardzo mam co robić :). Ostatnie dni były deszczowe, nie mam też, póki co, gdzie się podziać. Wciąż pomieszkuję w hostelu na górce przy skrzyżowaniu autostrad. Zmieniam tylko pokoje i towarzystwo. Gosia i Marek byli ponownie tak mili i zaprosili mnie na weekend. Pozwoliło mi to bardzo wypocząć: wyborne towarzystwo + piękna pogoda + bobrowe safari (nie zobaczyliśmy żadnego bobra, ale widziałam nadwodne legowisko, wejście do nory i masę poprzegryzanych drzew).

W międzyczasie oglądałam jeszcze kilka mieszkań, żadne jednak nie rozpaliło płomienia namiętności w moim sercu. Jutro pan O. (ten, któremu umarła matka i którego mieszkanie oglądałam pierwszego dnia) powraca z wojaży i zapowiedział gotowość spotkania. Nie ma co, po prostu podpiszemy z nim umowę (o ile brak mojego d-nummeru nie będzie przeszkodą) i będziemy się martwić tramwajowym hałasem i oknami wychodzącymi na północny zachód. Za to mieszkanie jest spore i w świetnym miejscu. Uwijemy sobie przytulne gniazdko i przyzwyczaimy się do huku niebieskich wagoników (trikk er din venn! - hasło reklamowe transportu publicznego w Oslo :).

Ponieważ sporo czasu spędzałam ostatnio w pociągach, przyjrzałam się ofercie NSB i tym samym zaczęłam marzyć o przejażdżce Flambana oraz wypadzie kolejowej do Bergen.

środa, 22 sierpnia 2012

Praca

... czyli to, na co wszyscy czekają.

Od razu to napiszę: będę zarabiać bardzo dużo!!! Ha ha. To prawda, w Norwegii nie przelewają pensji na konto, tylko od razu pod koniec dnia dają ci półkilową sztabkę złota albo baryłeczkę ropy. Lakris na przykład to wynalazek, który pozwala angażować wszechobecne nadwyżki ropy w konstruktywny sposób i przeciwdziała jednocześnie epidemii głodu na Ziemi.

A tak na serio.

W poniedziałek trochę się spóźniłam, bo co prawda miałam obczajoną trasę do biura, ale wysiadłam na złym przystanku i pokręciły mi się uliczki. Ale to nic. Petter, mój szef, czekał na mnie przy drzwiach. Petter Bogen Arkitektkontor AS zajmuje dość spore biuro, w którym urzęduje 16 osób (razem ze mną). Czasem wpada córka Pettera, coś tam lepi i maluje.
Pierwszego dnia patrzyłam, co robią, oglądałam dokumentację projektu wykonawczego banku w Bergen (okazało się, że w Norwegii też robi się wykonawcze i chyba przed tym nie ucieknę). Petter opowiadał mi, czym jeszcze będę się zajmować - oprócz banku będzie to mała koncepcyjka szeregowców w jakiejś wiosce oraz mały masterplanik małego szpitala w Oslo (jupi!).

W biurze pracuje kila osób w wieku średnio starszym (50 parę i 60 parę lat) i kilka młodych. Ja jestem najmłodsza. Następny w kolejce jest Vebjorn, który ma 31. Poza tym wszyscy starsi. Pracują u nas 2 osoby z Barcelony (i komunikują się śmieszną mieszanką katalońskiego, angielskiego i norweskiego), Litwinka, Szwed. Rachel z Barcelony i ja jako jedyne nie za bardzo mówimy po norwesku, wszyscy inni śmigają.

Lunche jemy razem w obszernej kuchni przy wielkim okrągłym stole, co jest miłe, bo bardzo sprzyja integracji, a do tego pozwala zaoszczędzić sporo czasu i pieniędzy. O ile w pracy mówimy po angielsku, tak przy stole wszyscy mówią do mnie i do Rachel po norwesku, więc musimy się sprężyć z nauką :).

Wczoraj podpisałam umowę na rok. Dziś owiedziłam urząd podaktkowy (skatteetaten). Za 2 tygodnie otrzymam mój numer obywatela-podatnika (D-nummer) oraz tax card, którą każdy porządny norweski pracownik (arbeitstaker) daje swojemu porządnemu pracodawcy (arbeidsgiver), by ten wiedział, ile podatku powinien odprowadzić. Ja sama zobaczę dopiero, ile podatku będę odprowadzać. Hahaha, podatki!

Gdzie mieszkam

Kwestia lokum pozostaje otwarta. Pierwsze dwa dni przyniosły dwie koncepcje, z których jedna została odrzucona (w jednym z mieszkań sypialenka nie zmieściłaby łóżka). Druga koncepcja zakładała wynajem dwupokojowego mieszkania na Theresegatan 15 (możecie sprawdzić, gdzie to - podpowiem, że koło Wyższej Szkoły Weterynarii, więc w okolicy na google maps powinny biegać małe zwierzątka).
Umowa miała być podpisana w środę (dziś!), jednak matka właściciela zmarła i musiał on zorganizować pogrzeb. W związku z tym Kapitan Marcin przełożył swój powrót i został w pracy dłużej, by każdej kolejnej doby przynosić do kajuty kolejny woreczek złota / baryłkę ropy / słoik (???) gazu ziemnego.
Tym samym on będzie bogaty, a ja zostałam w hostelu (patrzcie: ilustracja 1). Nie mogę napisać, że się wysypiam (śpię w czteroosobowej salce, a większość osób jest tu na wakacjach, więc spieszy im się do przestrzegania ciszy nocnej), ale nie jest źle. Budynek jest położony w ładnym miejscu przy skrzyżowaniu dwóch autostrad :), a tramwajem można dostać się do centrum w 20 - 30 minut.
Pogrzeb jest jutro. Wielka atmosfera wyczekiwania. Nie jestem w hostelu jedyną osobą czekającą na mieszkanie, więc moja sytuacja nie jest chyba jakaś bardzo niezwykła. W piątek pan O. (właściciel) powinien się odezwać.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Wydarzenia ostatnich dni

Opiszę pokrótce, co się właściwie działo.

15.08 i dalej

Środa przyniosła wiele wrażeń i to już od samego początku – od pobudki o 2 nad ranem. Kraj się rozwija, samoloty do Oslo startują o już 6 rano z Modlina.
Przy okazji udało nam się przetestować wyremontowany na euro Dworzec Centralny.  Dwie toalety w podziemiach otwarte między 6 a 22. Toaleta + prysznic na górze za 2 x 5 PLN zamyka się automatycznie, jeśli po 2 minutach nie dorzucisz kolejnego piątaka. PKP znów pokazało, kto tu rządzi.
Na lotnisku wystawa prac powiązanych tematycznie – dyplomy inżynierskie WAPW, których tematem była wieża kontroli lotów w Modlinie.

Od razu po dotarciu do centrum (ok. 10.30) zakupiłam bilet miesięczny i pognałam zostawić graty w hotelu. Przebrawszy się, popędziłam oglądać mieszkania. W czwartek też oglądałam mieszkania. W piątek się relaksowałam.
Jak widzicie na zdjęciach, pogoda jest okropna, z południa wieje zimny wiatr i wszystko już zwiędło, a ci głupi Norwegowie wciąż latają rozebrani i w krótkim rękawku.

Weekend
Weekend spędziłam u Marka i Gośki w Rakkestad. Marek jest bratem Marcina z Bergen, którego poznałam dwa lata temu. Generalnie, historia znajomości mojego ukochanego, Marcina i Marka sięga zamierzchłych czasów emigracji sprzed 5 – 6 lat, kiedy to nawet nie było mnie na świecie i zdawałam maturę.
Rakkestad jest małym miasteczkiem liczącym ok. 3000 mieszkańców i położonym na południe od Oslo. Wystarczy 1,5 godziny jazdy pociągiem. Największą atrakcją miejscowości jest kula armatnia, która utkwiła w murze lokalnego kościoła.
Gośka i Marek wraz z Hanią (dziewięciomiesięczną córeczką) mieszkają w białym domku nad rzeczką. Są myszy i dwie rude koczille (koty są w Norwegii większe niż w Polsce, bo muszą sobie radzić z trollami). Przy okazji pobytu poznałam też mamę Gośki, Mieszka i Natalię. Totalna sielanka oraz kontakt z niemowlęciem, który przekonał mnie, że dziecko to jeszcze cięższa praca, niż myślałam.
Cieszę się, że mamy sąsiadów. Tj. będziemy mieli sąsiadów, kiedy już będziemy mieli gdzie mieszkać.


                             

sobota, 18 sierpnia 2012

Witam ponownie

Witam ponownie moich zagorzałych fanów, mniej zagorzałych fanów oraz ludzi, którzy trafili tu przypadkiem w poszukiwaniu informacji o emigracji do Norwegii.

Jak wiadomo części z czytelników, podczas mojego pobytu w Szwecji w formie bloga prowadziłam korespondencję z moją rodziną i przyjaciółmi. Teraz zamierzam kontynuować swoje dzieło i pisać o moich przygodach w Norwegii. Mam nadzieję, zarówno przez wzgląd na mnie, jak i na czytelników, że będą one występować często i gęsto, a jeśli w moje życie zakradnie się rutyna – sprzedam jakieś ciekawe przepisy kulinarne czy modowe niusy (jak wiadomo, jest w Wawie moda na Norge, więc choćbyśmy tu nosili worki po ziemniakach, będzie to niemała atrakcja w PL).

Dla tych, którzy nie wiedzą: po studiach w Goteborgu dostałam propozycję pracy w biurze architektonicznym w Oslo i ruszyłam na podbój Norwegii. Zamierzam być piękna, bogata i stylowa, a wszystko to w atmosferze miłości i harmonii ze Wszechświatem.  Będzie super i może przeczytacie kiedyś o mnie w jakimś kobiecym magazynie z reklamą perfum na co drugiej stronie. Do tego czasu muszę zafundować sobie aparat korekcyjny na zęby, żeby lepiej wyglądać.
Tymczasem zapraszam wszystkich zainteresowanych do Oslo na wycieczkę. W zamian za kaszę gryczaną i śliwki w czekoladzie daję łóżko i łazienkę. Jak już będę miała :)