środa, 13 lutego 2013

Boskie Gote en gang til


Boskie Gote = oczywiście Goteborg w Szwecji, moje studenckie miasto.

en gang til = raz jeszcze...

czyli wizyta w Goteborgu.

Ostatni weekend spędziłam w Boskim Gote w gościnie u Ivany, Edyty i Ali. Pojechałam do Szwecji w piątek po południu, dziewczyny czekały na mnie w mieszkaniu Ivany, u której miałam mieszkać. Tak się składało, że Ivana wpadła w szpony miłości i właśnie była w trakcie przeprowadzki do ukochanego Denisa. Denis jest spełnieniem marzeń każdej kobiety: jest przystojny, wygadany, uśmiechnięty i ma wąsy.
Pierwszej nocy nieco się zagadałyśmy i poszłam spać o 2. Z tej okazji wstałam późno. O 9.30 obudził mnie sms od Ivany: wpadamy za godzinę!! Wstawaj! Coś chyba jednak poszło nie tak... :) bo nie tylko nie przyszli po godzinie, ale też nie byli w stanie wyjść z domu wcześniej niż o 13. Jak dla mnie ok, odespałam sobie ciężki tydzień spędzony przed komputerem.

Powoli wtapiamy się w społeczeństwo skandynawskie, więc oczywiście skierowaliśmy się na zakupy w centrum. Kupiłam biegówy, Ivana strój na siłkę, a Denis coś na tenisa. Później okazało się, że narty są na mnie chyba troszkę za długie... ale pewnie i tak będę się dobrze bawić.
Zjedliśmy świetny lunch w Saluhalen, obsługiwani przez naburmuszoną greczynkę. Denis cały czas wpatrywał się w Ivanę i przy byle okazji dotykał jej twarzy i włosów. Bardzo romantyczne :).
Po południu znienacka wpadłam do mieszkania Ali, ponieważ nie miałam jej numeru telefonu. Ala i Oana siedziały właśnie nad... właśnie, nad pracą magisterską :), ale postanowiły przerwać robotę i przyrządzić naleśniki Nigelli. Dołączyła do nas Edyta.
Pomimo skrajnego wyczerpania pracą i jedzeniem (uf), dzielnie wyszłyśmy na miasto, bawiłyśmy się świetnie, wyginając się na parkiecie wyrobiłyśmy przydział na gimnastykę za jakieś pół roku.

Niektórzy oczywiście mogą mi wypominać, że zamiast robić coś konstruktywnego, pojechałam do Szwecji wydawać kasę w barach i klubach. Odcinam się od tej krytyki.

Ostatni dzień spędziłam z Edytą. Na niedzielę przypadła wizyta na Chalmers i brunch w kawiarni w Student Union, spacer po Slotskogen plus wizyta w zoo. Zoo trzyma jedynie w miarę lokalne gatunki, tj. łosie, wilki, kozy i owce, pingwiny i foki. Też dobrze :)

Na zdjeciach widzicie właśnie Edytę, plac zabaw i zoo w Slotskogen. Plus jako bonus mój rower wciąż zaparkowany u Ali (łańcuch nie zardzewiał!!).

W domu czekał na mnie tylko bałagan i kryzys pralkowy. Musiałam sobie ręcznie uprać gacie na poniedziałek... Dziś było pralkowe grzebanie ostatniej szansy, jeśli nie zadziała, w piątek przyjdzie przystojny pan serwisant i wszystko naprawi, zabierając mi moją kaskę na przyjemności, kosmetyki i ciuchy :/ Idę zobaczyć, czy pralka wyzdrowiała.

Przy okazji mały komentarz a propos fejsa. Mało kto składa mi życzenia urodzinowe na fejsie (tak w ogóle dziękuję za życzenia tym, co pamiętali i złożyli mi życzenia w jakikolwiek sposób :) ), mało kto skomentował moją zmianę miejsca zamieszkania na Oslo we wrześniu, ale jak wrzucam zdjęcia małych kotków, to jest spory odzew. Dokąd zmierza świat?



2 komentarze:

  1. A więc wąsy są nieodłącznym elementem wymarzonego mężczyzny?

    L

    OdpowiedzUsuń
  2. W Szwecji tak właśnie jest...

    OdpowiedzUsuń