niedziela, 24 lutego 2013

Langrenn

Langrenn = biegówki, czyli to, co z takimi sukcesami uprawia Justyna Kowalczyk.

Dziś była piękna pogoda, świeciło słońce, na niebie nie było ani jednej chmurki. Wnioski nasunęły się same. Czas na narciarską wycieczkę, czyli ski tur [wymowa norweska: szi tur]

A co Wy, drodzy Czytelnicy, porabiacie w weekendy?

Z Vebjornem i Anne w zeszłym tygodniu. Pogoda nie dopisała...

Stacja metra Majorstua. Widzicie ludzi bez biegówek?
Początek traski.
Trenuję zjazdy z górki. Nie jest to tak łatwe, jak się niektórym wydaje.
Sielanka nad jeziorkiem.
Sielanka na jeziorku.



Ciekawe, jak gruby jest lód...
Igloo w środku miasta. Moje piątkowe odkrycie.

środa, 20 lutego 2013

Po co oni tam jeźdzą?

No właśnie.
Po co my tam jeździmy? :)

Natknęłam się w Wyborczej na artykuł o polskich emigrantach w Norwegii. Opisane historie nie są jakieś bardzo dramatyczne, natomiast wprawiły mnie w małą konsternację. Czytam to i czytam, i zastanawiam się, po co właściwie to robić. Może straciłam nieco poczucie rzeczywistości, ale... czy w Polsce źle?
Na dobrą sprawę, nigdy nie zaznałam dorosłego twardego prawdziwego życia w Polsce... A nawet, jakbym zaznała, to by było w Wawie, a jak wiadomo - Warszawa to nie Polska :). No więc może po prostu czegoś bardzo mocno nie wiem. Ale zostawić męża/żonę, dzieci, dom i przyjechać tutaj, aby żyć na marginesie społeczeństwa (bo przecież bez języka, bez znajomych, mieszkać pod Oslo i oszczędzając każdy grosz)? I skarżyć się, że piwo / mieszkanie / wszystko drogie? Żeby nie było, nie krytykuję tu nikogo, po prostu się zadziwiam.
No więc po co ci ludzie tu przyjeżdżają? W sumie o to samo ktoś mógłby zapytać mnie, ale ja... lubię Skandynawię :) , nie mam męża i mam tajny plan przeprojektowania Oslo. Oczywiście, nie będę udawać - robię to też dla komfortu i pieniędzy. Poza tym od soboty jeżdżę na biegówkach (tj. chodzę na skitur), więc w praktyce jestem już połowicznie zintegrowana.

Może to wszystko wymaga głębszego przemyślenia sensu życia. Sens życia jest moją małą obsesją, od kiedy zaczęłam pracę na etacie i zaznałam nadwyżek wolnego czasu (to chyba w przeciwieństwie do niektórych, ale ja wstaję wcześniej plus mam tylko 10 min do pracy). Pamiętam, kiedyś Paweł Łukasz Sz. - guru polskich kolarzy górskich i wspinaczy, podesłał mi link do bloga Willa G. - guru wspinaczy lodowych na świecie. Will twierdzi, że życie ma sens, kiedy robisz to, co kochasz. (Co twierdzi Paweł?) To bardzo pięknie i prosto powiedziane, ale nie takie łatwe w praktyce. Will ma łatwo - on się wspina, z tego żyje, no i powiedzieć w towarzystwie: jestem wspinaczem lodowym, tak żyję, bo to właśnie kocham! jest nieco fajniej niż: jestem architektem, siedzę 8 h dziennie przed kompem, bo to właśnie kocham! No ale na to wychodzi, że to właśnie kocham i pewnie jestem jednym na dwudziestu ludzi, którzy robią to, co sobie wymarzyli.
A potem wracam do domu i dalej siedzę przed kompem :)
Poza tym: mieszkam w Oslo, bo to lubię, bo mogę dojechać metrem w góry, a latem w 5 min po pracy moczyć tyłek w morzu :) haha
Brakuje mi tu tylko mojej rodziny i przyjaciół, oraz ukochanego, który od dawna zasila grono imigrantów, ale walka z pracą magisterską (!!!!!!!!!!!!) wciąż trzyma go z dala ode mnie.

Garść danych, bez których nie można się obejść:
Bezrobocie w Norwegii waha się między 2,5% - 3%
Bezrobocie wśród młodych do 25 lat: 8%
Metodologia liczenia bezrobocia: niewiadoma Danucie
Ludność w Norge: 5 000 000
Całkowita liczba imigrantów w Norge: ponad 660 000 (sporo, co?)
Liczba emigrantów z UE/EOG (czyli, po ludzku, z Europy): ponad 220 000
Polska inwazja: ok. 70 000 (może być nas nawet 2 razy więcej, ale wielu Polaków nie jest zatrudnionych w Norge, ale przyjeżdża tu jako pracownicy różnych agencji, itd.).
Dwiema najliczniejszymi mniejszościami narodowymi w Norwegii są dziś Szwedzi i Polacy.

Czasem ktoś mnie pyta, czy łatwo tu znaleźć pracę. Hm. Jeśli jesteś podwodnym spawaczem to na pewno :)

sobota, 16 lutego 2013

Oslo update

Dziś wybrałam się po buty i kijki do biegówek. Oslo jest najdroższym miastem świata. Ale ponieważ naprawiłam pralkę sama i nie musiałam płacić przystojnemu panu serwisantowi, stać mnie na uprawianie sportu :)

W Oslo rowerzyści muszą uważać na luźny żwir :)


Lodowisko na Karl Johans gate.
W Oslo jest sporo żebraków. Trzeba być kreatywnym, by się wyróżnić.
 








Dziś jeszcze w piżamie i na podłodze. Jutro w lesie :)
Szalone kąpiele poleca jeden ze sklepików z mydłem i powidłem.
Recepta na śnieg, lód... i być może luźny żwir :)
Ale takie rzeczy to już tylko w Warszawie!

Musi być niezłą jędzą. Ale takie też tylko w Warszawie.


środa, 13 lutego 2013

Boskie Gote en gang til


Boskie Gote = oczywiście Goteborg w Szwecji, moje studenckie miasto.

en gang til = raz jeszcze...

czyli wizyta w Goteborgu.

Ostatni weekend spędziłam w Boskim Gote w gościnie u Ivany, Edyty i Ali. Pojechałam do Szwecji w piątek po południu, dziewczyny czekały na mnie w mieszkaniu Ivany, u której miałam mieszkać. Tak się składało, że Ivana wpadła w szpony miłości i właśnie była w trakcie przeprowadzki do ukochanego Denisa. Denis jest spełnieniem marzeń każdej kobiety: jest przystojny, wygadany, uśmiechnięty i ma wąsy.
Pierwszej nocy nieco się zagadałyśmy i poszłam spać o 2. Z tej okazji wstałam późno. O 9.30 obudził mnie sms od Ivany: wpadamy za godzinę!! Wstawaj! Coś chyba jednak poszło nie tak... :) bo nie tylko nie przyszli po godzinie, ale też nie byli w stanie wyjść z domu wcześniej niż o 13. Jak dla mnie ok, odespałam sobie ciężki tydzień spędzony przed komputerem.

Powoli wtapiamy się w społeczeństwo skandynawskie, więc oczywiście skierowaliśmy się na zakupy w centrum. Kupiłam biegówy, Ivana strój na siłkę, a Denis coś na tenisa. Później okazało się, że narty są na mnie chyba troszkę za długie... ale pewnie i tak będę się dobrze bawić.
Zjedliśmy świetny lunch w Saluhalen, obsługiwani przez naburmuszoną greczynkę. Denis cały czas wpatrywał się w Ivanę i przy byle okazji dotykał jej twarzy i włosów. Bardzo romantyczne :).
Po południu znienacka wpadłam do mieszkania Ali, ponieważ nie miałam jej numeru telefonu. Ala i Oana siedziały właśnie nad... właśnie, nad pracą magisterską :), ale postanowiły przerwać robotę i przyrządzić naleśniki Nigelli. Dołączyła do nas Edyta.
Pomimo skrajnego wyczerpania pracą i jedzeniem (uf), dzielnie wyszłyśmy na miasto, bawiłyśmy się świetnie, wyginając się na parkiecie wyrobiłyśmy przydział na gimnastykę za jakieś pół roku.

Niektórzy oczywiście mogą mi wypominać, że zamiast robić coś konstruktywnego, pojechałam do Szwecji wydawać kasę w barach i klubach. Odcinam się od tej krytyki.

Ostatni dzień spędziłam z Edytą. Na niedzielę przypadła wizyta na Chalmers i brunch w kawiarni w Student Union, spacer po Slotskogen plus wizyta w zoo. Zoo trzyma jedynie w miarę lokalne gatunki, tj. łosie, wilki, kozy i owce, pingwiny i foki. Też dobrze :)

Na zdjeciach widzicie właśnie Edytę, plac zabaw i zoo w Slotskogen. Plus jako bonus mój rower wciąż zaparkowany u Ali (łańcuch nie zardzewiał!!).

W domu czekał na mnie tylko bałagan i kryzys pralkowy. Musiałam sobie ręcznie uprać gacie na poniedziałek... Dziś było pralkowe grzebanie ostatniej szansy, jeśli nie zadziała, w piątek przyjdzie przystojny pan serwisant i wszystko naprawi, zabierając mi moją kaskę na przyjemności, kosmetyki i ciuchy :/ Idę zobaczyć, czy pralka wyzdrowiała.

Przy okazji mały komentarz a propos fejsa. Mało kto składa mi życzenia urodzinowe na fejsie (tak w ogóle dziękuję za życzenia tym, co pamiętali i złożyli mi życzenia w jakikolwiek sposób :) ), mało kto skomentował moją zmianę miejsca zamieszkania na Oslo we wrześniu, ale jak wrzucam zdjęcia małych kotków, to jest spory odzew. Dokąd zmierza świat?



wtorek, 5 lutego 2013

Dobra, jest zabawa

Na potrzeby życiowych przemyśleń moją nieustającą inspiracją jest Marcin, magisterki i praca moich przyjaciół w Polsce - nie dajcie się. Przestrzegajcie zasad BHP - w domu i w pracy. (Gdzieś ostatnio wyczytałam, że kariera stała się u progu XXI wieku "elegancką formą niewolnictwa" i nie trzeba już nadzorców, bo ludzie rywalizując sami siebie nadzorują lepiej, niż zrobiłby to ktokolwiek inny). Dla tych, co nie wiedzą: BHP= bezpieczeństwo i higiena pracy. Nie pracować więcej niż 14 h na dobę, pić coś poza colą i kawą, spojrzeć za okno co 1 h. Tymczasem w Norwegii robimy sobie długie przerwy na gotowanie wody na herbatę. Dziś wypytałam Sindre o narty biegowe i telemarkowe. Siup siup. Pora wyjąć kartę kredytową.

niedziela, 3 lutego 2013

Praca magisterska - życiowa konieczność czy bezsensowna męczarnia

Dziś troszkę refleksji na temat zasadności posiadania tytuły magistra przed nazwiskiem. Właściwie nie tyle zasadności, bo generalnie wykształcenie bardzo przydaje się do wykonywania pracy marzeń, ale o zasadności zadawania sobie cierpienia z tym związanego. Inspiruje mnie Marcin i wielu innych, którzy przeżywają wielki ból, pracując, pisząc, rysując i nie mogąc skończyć pracy magisterskiej. Przy okazji, rodziny i bliscy też cierpią.
Czemu nie można po prostu tego skończyć?
Czy dyplom jest symbolem wkroczenia w dorosłość, której po cichu boi się każdy z nas? Końcem beztroskiej studenckiej zabawy? Z pewnością nie dla Marcina, jego zabawa dawno się skończyła, a od tego czasu trwa kolejna, dużo lepsza, dla której dyplom nic nie zmieni.
Dla wielu innych nie-magistrów zabawa także dawno się skończyła.
W każdym razie - tu już pytanie do architektów - czy ten dyplom musi być idealny? Czy rzuty muszą być skończone? Czy meble na wszystkich kondygnacjach muszą być wrysowane? Czy nie można tego po prostu oddać? Po co się męczyć nad tym przez rok (rekordziści dużo dłużej), skoro, nominalnie, jest na to tyle miesięcy, co na każdy inny projekt?

Bond wzywa do opanowania, zachowania zdrowego rozsądku i wzięcia się za robotę. Pozdrawiam wszystkich ciężko pracujących nad dyplomem i posyłam falę wspierającej energii prosto z Norwegii.

No właśnie, co w Norwegii? Tygodnie upływają pod znakiem pracy. Weekendy pod znakiem pracy. W połowie lutego oddajemy 10% projektu budynku, który projektuję. Będzie więc święto, ale przedtem trzeba popracować. Tymczasem trzeba też chodzić na siłkę i norweski. Marcin jest tu już trzeci weekend z rzędu, spędza go przed komputerem, klikając w niezmierzoną (ale skończoną) przestrzeń cada. Ja w tym czasie wspieram go wyszukując i obrabiając zdjęcia wybranych przykładów domów starców / domów dla wszystkich pokoleń / itd. Zrozumiałam, że polska terminologia może nieco wprawiać w zakłopotanie - bo co my właściwie rozumiemy przez dom starców?

Przeglądam właśnie zdjęcia z naszych wizyt w bergeńskich domach opieki (omsorg = opieka).

W ferworze walki dla dodania sobie otuchy przypominam sobie słowa Goethego śmiałość ma w sobie geniusz, moc i magię. Gdy awanturuję się, że dyplom ma być skończony w marcu (stąd śmiałość - bo obrona w marcu to wybitnie śmiały plan), a potem już tylko wycieczki, rowery i romantyczne spacerki, to właśnie ten werset sobie powtarzam. Albo Calvin Coolidge: uparte dążenie do celu i determinacja mogą zdziałać cuda.
Pytanie, co jest celem i czyim.